Dookoła wszędzie banki

Dookoła wszędzie banki

Kiedyś miasta wyglądały inaczej. Nawet te, które nie miały rynku, imponowały często główną ulicą. A tam dla każdego coś miłego. Kawiarnie, w których można się było napić kawy lub zjeść lody z wielopokoleniową rodziną. Firmowe butiki, których wystawy kusiły kolorową odzieżą. Restauracje na wytworną randkę lub kolację biznesową. Księgarnie – miłe, zaciszne, z obsługą znającą się na rzeczy. Teraz sklepy i punkty gastronomiczne przenoszą się do wielkich galerii handlowych, a całą główną ulicę wielu miast zajmują banki. Wysokość czynszów w centrum sprawa, że mali przedsiębiorcy nie są w stanie sprostać wymaganiom właścicieli budynków i likwidują biznesy, a do opuszczonych lokali wkraczają banki, które stać na zapłacenie co miesiąc wysokich kwot. Banki niewątpliwe są niezbędne, ale czy naprawdę wszystkie muszą stać koło siebie na najważniejszej ulicy miasta. To świetne, kiedy każda gmina ma placówkę danego banku i ludzie nie muszą daleko dojeżdżać, ale chyba w którymś momencie ten rozrost przerósł i oczekiwania, i potrzeby, i nawet zdrowy rozsądek. Nawet ładny, nowoczesny, sterylnie czysty bank nie sprawi, że rodziny z dziećmi będą chciały spacerować deptakiem w centrum. Tym bardziej nie sprawie tego dziesięć stojących obok siebie banków, które nie zostawiają już miejsca na cokolwiek innego.